Jak to dawniej było…

Karnawał polski nazywano zapustami i nazwy tej używano dla całego okresu od Nowego Roku do Środy Popielcowej albo tylko dla ostatnich najbardziej szalonych dni przed Środą Popielcową.

Te ostatnie trzy dni karnawału nosiły także staropolską nazwę mięsopust (czyli pożegnanie, opuszczenie, pożegnanie mięsa). Nazywano je również ostatkami, kusymi (diabelskimi) dniami, kusakami, dniami zapustnymi.

W Polsce podobnie jak w innych krajach był to czas poczęstunków, tańców i swawoli.

Na wsi i w miastach bawiono się i stosownie do posiadanych zasobów jedzono dużo, tłusto i wypijano wiele mocnych trunków. W miastach urządzano okazałe i bardzo huczne uczty i bale, a wśród nich modne w Polsce już w XVI wieku kostiumowe bale dworskie zwane redutami. Do ulubionych staropolskich rozrywek karnawałowych, urządzanych z wielką fantazją, należały szlacheckie kuligi. Była to sanna prowadzona przez wodzireja, od dworu do dworu, a w każdym czekała gości uczta i salony przygotowane do tańca.
Kipiący radością, wesoły i huczny, choć inny w charakterze był karnawał chłopski, bo i na wsi w zapusty było gwarno, suto i radośnie. Karnawał chłopski – ludowe zapusty były czasem pod każdym względem niezwykłym. Na wsi bowiem z zabawami zapustnymi, z tańcami i poczęstunkami wiązały się zawsze stare i bardzo ciekawe zwyczaje oraz obrzędy na płodność i urodzaj, które mieszkańcy wsi, obyczajem swych przodków, odprawiali u schyłku zimy.

Na wsi, tak jak wszędzie, najweselej i najhuczniej obchodzono ostatni tydzień karnawału od tłustego czwartku po ostatni kusy wtorek.

Tłusty, zapuśny czy inaczej combrowy czwartek upływał głównie na jedzeniu i piciu. We wszystkich domach gotowano dużo obficie kraszonego jadła, kaszy i kapusty ze skwarkami, stawiano na stołach słoninę i sadło, a u bogaczy również mięso i różne kiełbasy. W tłusty czwartek nigdzie nie mogło zabraknąć smażonych na tłuszczu słodkich racuchów, blinów i pampuchów oraz lepszych i delikatniejszych ciast, pączków i chrustów (zwanych faworkami).

Tłusty czwartek był jednak tylko wstępem do hucznych zabaw i różnorodnych zwyczajów, które odbywały się w ostatnie trzy dni karnawału. Przed zbliżającym się Wielkim Postem starano się najeść do syta, wytańczyć, wybawić, wyśmiać i wykrzyczeć. Tańczono więc do upadłego w domach i w karczmach, a na ulice wsi, miasteczek i przedmieść wielkomiejskich wychodziły korowody wesoło pląsających i płatających figle przebierańców. Przebieranie się i wkładanie masek czy choćby tylko czernienie sobie twarzy sadzą, było w ostatki regułą. Na wsi, która najdłużej zachowywała dawne swe zwyczaje, biegały po drogach i przychodziły do domów przebrane postacie, a wśród nich postacie zwierzęce, znane z wcześniejszych obchodów kolędniczych: koza, turoń, niedźwiedź i konik, a także bocian i żuraw (zwiastuny wiosny). Wierzono powszechnie, że wraz z nimi przychodzi do domów dostatek i urodzaj. Po ulicach biegali mężczyźni poprzebierani za kobiety, czarne, rogate diabły i inne cudacznie przyodziane postacie, zaczepiając przechodniów, porywając ich do tańca, ściskając i całując, a przy okazji czerniąc im twarze i ubrania sadzą. Wszyscy bez wyjątku przebierańcy natarczywie domagali się datków.

Na Kujawach i w Wielkopolsce, dziewczyny, które nie wyszły za mąż podczas karnawału, brały udział w zabawie – obrzędzie, zwanym podkoziołkiem. W ostatni wtorek przed Popielcem zbierały się w karczmie, opłacały muzykę i tańczyły ze sobą, podczas każdego tańca rzucając pieniądze na talerz ustawiony w pobliżu orkiestry, na beczce z piwem, pod umieszczoną na niej figurką drewnianą wyobrażającą chłopca lub kozła (symbol męskości i płodności), czyli podkoziołka. Mówiono, że dają w ten sposób swój podkoziołek – czyli okup za uciechy wolnego stanu, ale także i okup składany w intencji swego przyszłego, możliwie szybkiego zamążpójścia.

Troskę o pomyślny przebieg  prac i o ich wyniki, a więc o urodzaj, wyrażały obrzędowe tańce kobiet – na wysoki len i konopie. Niegdyś w całej niemal Polsce w ostatki (a czasami także w Środę Popielcową)  zebrane w karczmie kobiety tańczyły, a właściwie wysoko i rytmicznie podskakiwały.

Znakiem nadchodzącego postu, wraz z którym na długie tygodnie znikało ze stołów smaczne mięsne jedzenie, był garnek z żurem, o północy wnoszony do karczmy, w której odbywało się ostatnie zapustne granie. Niekiedy wnoszono także śledzia na patyku, rybi szkielet lub śledzia wyciętego z tektury. Znaczyło to, że nastał już Wielki Post, a cienki żur i śledź zajmą główne miejsce w codziennym jadłospisie.

W naszej placówce w poprzednich latach odbywały się zajęcia, na których najmłodsi poznawali dawne tradycje i zwyczaje karnawałowe. Uczestnicy spotkania wykonywali rekwizyty zapustne, przy czym doskonale bawili się. Wykonane maski mogły być elementem stroju na bal karnawałowy.

Możliwość komentowania została wyłączona.